My grandad was a hobbyist orchardist. He had an
orchard of course, and in that orchard he grew all kinds of fruit
trees which were common in these particular times (second half of
the twentieth century) in that particular geographical location
(central Poland, which is now central Europe, but back then it used to
be the East). The trees were of the old-fashioned type. They grew
high, not like these modern dwarf trees that make harvesting so much
easier, so you'd often need a tall ladder to get your hands on the
fruit.
From spring to autumn we used to pick and consume
and store and preserve and share with friends, neighbours and
relatives huge amounts of seasonal fruit. Pink cherries would come
first in early June, followed by green 'paper' apples*, then yellow
cherries, then other kinds of apples, morello cherries whose sweet
and sour flavour I adored, all sorts of plums, and then large and
round black cherries. Pears too, from the soft, sweet and juicy types
to the hard, rough-skinned fruits that kept well throughout the
winter time; but they would come in the end, after the harvest, when
the smoky smell over the burning stubble-fields mixed with autumnal
low-hanging mists. In the meantime there was the abundance of bush
fruit - that is berries and currants - too, but they are another
story altogether.
Sweet cherries were the best. They were the
biggest treat of our yearly fruit feast. Cherry trees grew next to
each other, at the very end of the orchard. First to ripen was the
sweet pink cherry that had yellow flesh intersected with thin reddish
veins. Then came yellow cherries, extremely uncommon, small and as
sweet as honey. And at last, dark red cherries, almost black, so
plump and juicy and velvety... Sometimes I think that these cherries
were what wine is to me now (however I like my wine dry and not
sweet): pink cherries like refreshing fragrant rose wine, yellow ones
like white sweet scented Pinot Grigio and red ones like deep and
rich Burgundy...
My grandad is long gone and so is his orchard. I
am long gone, far away from that central place of my childhood in
central Europe, settled in the Northern lands where there are no
storks nesting on telegraph poles, and no autumnal burning of
stubble-fields, and no real cherry eating culture. And when I spot in
a supermarket tiny boxes of poor looking cherries which passed
their time of glory when they were still in transit from Spain, when
I see how obscenely overpriced they are, I rather go for Scottish
strawberries.
Then I close my eyes and I'm in my granny's
pantry. There are rows of boxes full of cherries, so I reach to take
a handful of the Burgundy red ones. In my hand, I can feel the
firmness of the fruits and the coolness of their silky smooth coat.
*Wikipedia states that these are White Transparent apples and that they are used mainly in cooking because of their sharp taste. Which isn't true - when ripe these apples are extremely sweet and delicate!
***
Mój dziadek był sadownikiem hobbystą. Oczywiście miał swój sad, w którym rosły chyba wszystkie możliwe odmiany drzewek owocowych dostępnych w tamtych czasach (druga połowa dwudziestego wieku) na tamtej szerokości geograficznej (centralna Polska w centralnej Europie, choć wtedy był to rzecz jasna Wschód). Dziadek hodował staroświeckie odmiany owoców, więc drzewa rosły wysokie - nie tak jak te nowoczesne karłowate drzewka owocowe, które bardzo ułatwiają zbiory - i często trzeba było użyć drabiny, by dostać się do owoców.
Od wiosny do jesieni zbieraliśmy, konsumowaliśmy, magazynowaliśmy, przetwarzaliśmy i dzeliliśmy się z przyjaciółmi, sąsiadami i krewnymi różnymi rodzajami owoców sezonowych. Różowe czereśnie dojrzewały najwcześniej, w początkach czerwca, po nich przychodziły papierówki, następnie żółte czereśnie i wiśnie, których słodko-kwaśny smak uwielbiałam, inne rodzaje jabłek, przeróżne typy śliwek, i wreszcie duże, okrągłe, ciemnobordowe czereśnie. Gruszki też były, od miękkich, soczystych, słodkich odmian, po twarde owoce o szorstkiej skórce, które świetnie się przechowywały w ciągu zimowych miesięcy. Ale gruszki przychodziły ostatnie, już po żniwach, kiedy zapach dymu znad ściernisk mieszał się z nisko osadzoną mgłą i babim latem. W międzyczasie pojawiał się też urodzaj owoców krzewnych, takich jak agrest, porzeczki i maliny, ale to już całkiem odrębna historia.
Czereśnie były najlepsze. Były one ukoronowaniem naszej corocznej owocowej uczty. Drzewka czereśniowe rosły obok siebie, w najodleglejszej części sadu. Najwcześniejsze różowe czereśnie miały soczysty żółty miąższ poprzetykany czerwonymi żyłkami. Natępne były żółte czereśnie, niezwykle rzadko spotykane, drobne i miodowo słodkie. I wreszcie ciemnoczerwone, niemal czarne czereśnie, duże, jędrne, soczyste. Czasem myślę, że te czereśnie były dla mnie tym, czym wino jest teraz (pomimo, że wolę wytrawne, a nie słodkie wino): różowe czereśnie to orzeźwiające aromatyczne wino różowe, żółte czereśnie to białe słodko pachnące Pinot Grigio, bordowe czereśnie to intensywny, aksamitny Burgund...
Nie ma już mojego dziadka, nie ma jego sadu. Mnie też już od dawna nie ma w tamtym miejscu w centrum Europy, które stanowiło centrum mojego dzieciństwa. Wybrałam północne krainy, gdzie próżno szukać gniazd bocianich na słupach telegraficznych, gdzie nie pali się jesiennych ognisk na ścierniskach i gdzie nie ma prawdziwego nawyku - prawdziwej pasji - jedzenia czereśni. I kiedy w supermarkecie mijam maleńkie pudełka z marnie wyglądającymi czereśniami, których najlepszy czas minął, gdy wciąż jeszcze były w tranzycie z Hiszpanii, kiedy widzę ich nieprzyzwoicie wysoką cenę, wybieram szkockie truskawki.
Najzwyczajniej w świecie się wzruszyłam, przywołałaś cudne wspomnienia. Ja uwielbiałam te późne gruszki z wielkich grusz, były najlepsze na świecie.
ReplyDeleteJa lubilam tez te bardziej miekkie i soczyste, ale trzeba bylo bardzo uwazac na osy, byly one pierwszymi amatorkami tych gruszek :)
Delete