Showing posts with label flowers. Show all posts
Showing posts with label flowers. Show all posts

Sunday, 15 June 2014

Years Ago, In June



There are moments in life, most mundane, that with time become most vivid in one's memory, and most treasured too.

I saw my granny for the last time two weeks before she died. I spent a weekend with her at her farm, which was my usual fortnightly visit there. On Saturday my mum was going to a high school reunion and granny and I assisted her with her dressing up for the party. I was seventeen at the time and granny was seventy six and we both thought my mother’s new powder pink dress beautiful.

It was a gorgeous mid-June afternoon, sunny and clear, with light yellow butterflies (we used to call them lemon butterflies) making the flower garden flutter with colour and fragrance. And the garden was lush: marguerite daisies and sweet peas were blooming in the shade by the fence, peonies, irises, carnations and lilies in the centre. We were drinking rhubarb compote made from freshly cut stems and picking up first strawberries.

After my mother had left for the party, granny and I jointly swept the ground in the back yard and the bit of asphalt road in front of the house, using old fashioned brooms made out of bunches of birch twigs; brooms that I only ever saw in the Polish countryside. It was very important to tidy up the living environment before Sunday.

Then we went on a short ride around the area in my father’s old diesel Ford. We drove through the neighbouring villages to the forest and fields. What we were talking about I can’t recollect; what I remember is the sheer joy of bumping up and down on the uneven field roads, feeling warm evening breeze that was bringing in the scent of fresh hay, pine needles, and finally and alluringly, jasmine. That sheer, consciously unregistered joy of being together.

After the ride granny and I fulfilled another important tradition: we baked a strawberry cake. Strawberry - because there were lots of these fruits in the garden, and cake - because getting a cake ready for Sunday was a must in my granny’s house.

The next day, when I was saying goodbye to granny, I caught a reflection of us two in the hallway mirror. She looked so tiny next to me, as long and lean as a poplar. Was she gradually and quietly shrinking while I was busy growing up?

My granny died two weeks later. I didn’t come to my due fortnightly visit at hers because it was already a summer holiday and I went to the seaside with a group of friends. When I got a message that she was ill I packed my rucksack, jumped on a train but I was too late. My granny had died in a hospital before I managed to arrive by her bed.

***

Są takie momenty w życiu, jak najbardziej zwyczajne, które najwyraźniej zapadają w pamięci, a z upływem czasu stają się bezcenne jak stare fotografie lub listy.

Widziałam moją babcię po raz ostatni dwa tygodnie przed jej śmiercią. Miałam w zwyczaju co drugi weekend spędzać w jej domu na wsi i to był weekend odwiedzin. W sobotę moja mama szła na licealne spotkanie po latach, więc babcia i ja asystowałyśmy jej w przygotowaniach do imprezy. Ja miałam siedemnaście lat, babcia siedemdziesiąt sześć i obie uważałyśmy, że nowa, pudrowo różowa suknia mamy jest piękna.

Było cudowne czerwcowe popołudnie, słoneczne i przejrzyste. W ogrodzie pachnącym od kwiatów - margerytek, słodkiego groszku, irysów oraz piwonii, i furkoczącym od wszechobecnych motyli - cytrynków, piłyśmy świeży kompot z rabarbaru i zrywałyśmy pierwsze truskawki. 

Późnym popołudniem, kiedy mama już wyszła, zamiotłyśmy z babcią podwórko za domem oraz odcinek asfaltowej drogi biegnący wzdłuż naszej posesji. Używałyśmy do tego staroświeckich miotełek zrobionych z brzozowych witek, mioteł jakie zdarzyło mi się widzieć tylko na polskiej wsi. Porządkowanie otoczenia przed nadchodzącą niedzielą było w zwyczaju i dobrym tonie.

Następnie wybrałyśmy się na krótką przejażdżkę po okolicy starym dieslem mojego taty. Mijając sąsiednie wsie, skierowałyśmy się w stronę pól i lasów. Nie przypominam sobie, o czym rozmawiałyśmy, pamiętam tylko niczym nie zmąconą przyjemność, gdy samochód raz po raz podskakiwał na wyboistej polnej drodze, a my wdychałyśmy zapach to świeżego siana, to sosnowych igieł, to znów odurzającego jaśminu... Prostą przyjemność z bycia razem, nie uświadomioną i nie wyartykułowaną.

Po wycieczce upiekłyśmy razem ciasto z truskawkami. Z truskawkami - bo akurat na nie był sezon w ogródku, ciasto - bo w domu mojej babci nie mogło być mowy o niedzieli bez ciasta.

Następnego dnia, gdy się żegnałyśmy, kątem oka uchwyciłam odbicie nas obu w lustrze w korytarzu. Babcia była taka malutka w porównaniu do mnie, wysokiej i szczupłej jak topola. Czyżby się stopniowo i po cichutku kurczyła, kiedy ja zajęta byłam dorastaniem?

Moja babcia zmarła dwa tygodnie później. Nie przyjechałam wtedy ze swoją codwutygodniową wizytą, bo były już wakacje i wyruszyłam z grupą przyjaciół nad morze. Gdy dostałam wiadomość o babci chorobie, spakowałam plecak i wskoczyłam do pociągu, ale było za późno. Moja babcia zmarła w szpitalu zanim zdążyłam się z nią zobaczyć.









Sunday, 4 May 2014

I like lilac



The air is perfumed with the scent of lilac. Magnolia, rhododendron and forsythia have already had their days of flowering glory and now, in the turn of April and May, it's all about lilac. In this town almost every garden has a lilac tree which makes the whole blooming affair so much powerful. In each garden white or lilac or purple flowers infuse the air with sweet fragrance, fragrance as heavy as the bunches that the flowers grow clustered into. The scent is so strong, you really don't need your sense of sight to be able to notice lilac's seasonal omnipresence. Early in the morning, when the air is cool and moist with the falling fog, you could walk alongside one of the residential streets with your eyes shut and still be sure of the clouds of lilac enveloping the whole area.
I like lilac. A lot.

***

Powietrze uperfumowane jest zapachem bzu. Magnolia, rododendron i forsycja miały już w tym roku swoje pięć minut rozkwitu, teraz przyszła pora na bzy. W tym mieście w prawie każdym ogródku rosną krzewy bzu, co czyni cały ten kwitnący biznes tak bardzo uderzającym. Odurzającym nawet. W każdym ogrodzie białe, liliowe albo purpurowe kwiaty przepełniają powietrze słodką wonią, wonią tak ciężką jak bzowe kiście. Zapach jest mocny, aby dostrzec sezonową wszechobecność bzu, nie trzeba patrzeć, wystarczy czuć. Wczesnym rankiem, gdy powietrze jest chłodne i wilgotne od opadającej mgły, można by z zamkniętymi oczami przejść się wzdłuż jednej z willowych ulic - świadomość bzowej chmury nad miastem nas nie opuści. 
Lubię bez. Bezwarunkowo.

Sunday, 26 August 2012

A Polish poet, a Scottish singer and a Wild Rose

A cultivated rose from a traditional English wall garden

'I've met a Polish Scottish singer', announced mr e one evening. 'Aha', replied I with mild interest. 'She plays a harp', he continued. 'O-oh!', my interest grew appropriately. 'Yes. You'd like her stuff. And she sang one song, a poem by some Polish poet'. And so I was very curious what poet and what poem this was. But mr e couldn't remember. 'I'm sure I've seen his name before in one of your books', he said. 'If you say some names I may be able to remember who it was'. So I guessed and I got it right first time. Konstanty Ildefons Gałczyński, the greatest lyrical poet, a magician of words, the master of both a sentiment and a joke. At the top of this blog you can see a sample of his writing. The poem which inspired Magdalena Reising to compose her lovely piece Dzika Roza was written in 1943 in the Altengrabow prisoner-of-war camp where Gałczyński was kept for most of the duration of the war.

Wild Rose

Follow the fragrance of the Wild Rose
drunk with its lure as the roads unfold -
it'll lead you like the magic flute's song,
and you'll walk, and you'll walk for long
'til you see a gate and a threshold.

Endure the hardest trials for the Wild Rose
and breeze along deep blue dreams.
A little further. Past these crops
and those alders. Can you see? Watch -
there'll be: an evening, stars and tears.

The road sings a song about the Wild Rose
and laughs, marking out its track gold.
Wild Rose! You glow through the night.
Wild Rose! Can you hear my stride?
 It's the wind coming - with love untold.

***

- Spotkałem dzisiaj polsko-szkocką piosenkarkę - oznajmił mr e któregoś wieczoru.
- Tak? - odpowiedziałam, średnio zainteresowana.
- Tak. Grała na harfie - mr e kontynuował swoją relację.
- O! - moje zainteresowanie stosownie wzrosło.
- Podobałoby ci się. A jedna piosenka to był wiersz jakiegoś polskiego poety.
I wtedy już naprawdę się zaciekawiłam, co to był za wiersz i który poeta. Ale mr e nie pamiętał.
- Jestem pewien, że widziałem już to nazwisko w którejś z twoich książek. Wymień parę nazwisk, może sobie przypomnę.
Zaczęłam wymieniać i zgadłam za pierszym razem. Konstanty Ildefons Gałczyński, najwspanialszy poeta liryczny, czarodziej słów, mistrz zarówno sentymentu jak i żartu. Próbkę jego talentu można zobaczyć w nagłówku tego blogu. Wiersz, który zainspirował Magdalenę Reising do skomponownia utworu "Dzika Roza', został napisany w 1943 roku w obozie jeńców wojennych w Altengrabow, gdzie Gałczyński więziony był przez większą część wojny.

Dzika Róża

Za Dzikiej Róży zapachem idź
na zawsze upojony pośród dróg -
będzie cię wiódł jak czarodziejski flet
i będziesz szedł, i będziesz szedł,
Aż zobaczysz furtkę i próg.

Dla Dzikiej Róży najcięższe znieś
i dla niej nawiewaj modre sny.
Jeszcze trochę. Jeszcze parę zbóż.
I te olchy. Widzisz. I już -
będzie: wieczór, gwiazdy i łzy.

O Dzikiej Róży droga śpiewa pieśń
i śmieje się, złoty znacząc ślad.
Dzika Różo! Świecisz przez mrok.
Dzika Różo! Słyszysz mój krok?
Idę - twój zakochany wiatr.