Showing posts with label sea. Show all posts
Showing posts with label sea. Show all posts

Saturday, 23 November 2013

Her name is Melancholia



Her name is Melancholia and I'm no Little Miss Sunshine, so we get along well. We usually bond between November and February, then she starts fading away, and I regain some sharpness of thought and action. According to some scientific data, or maybe it's the old wives' wisdom indeed, meteorological conditions can greatly influence psychological ones. Thus, when cold dark months enter our Northern hemisphere, Melancholia may enter our brains (their right hemispheres surely, as my careless common knowledge suggests).

I gladly believe this theory. She, Melancholia, doesn't care.

***

Ona ma na imię Melancholia, a ja nie jestem żadnym Wiecznie Radosnym Promyczkiem, więc dogadujemy się z sobą całkiem nieźle. Zazwyczaj jesteśmy razem od listopada do lutego, później ona zaczyna jakby blednąć i znikać, a ja nabieram kolorytu oraz energii w słowach i czynach. Istnieją chyba badania naukowe - a może to zwykła mądrość ludowa - które dowodzą, że stan pogodowy ma wpływ na stan umysłu. Tak więc gdy zimne i ciemne miesiące opanowują półkulę północną, Melancholia opanowuje umysły niektórych z nas (a raczej nasze prawe półkule mózgowe, jak mi tu podpowiada moja beztroska wiedza ogólna). 

Ja tej teorii chętnie wierzę. Jej, Melancholii, jest wszystko jedno.






Thursday, 14 November 2013

Postcards from the everyday



The routine creeps in sneakily.

After a relocation your life seems to be turned upside down; it stands on its own metaphorical head in a wobbly, uncontrollable manner. There is no way you can feel settled until the last box of stuff is unpacked, the last item of possesion stacked in the right place and until furniture in the rented room is moved according to your own personal feng shui sensibility, that is to your liking. Then and only then can you properly start getting accustomed to the new house, new job and new town altogether.

And days pass, as days do. There comes a morning when nothing is so new any more. You barely notice this change, for it's been happening smoothly, seamlessly, along with the emergence of your new daily routine.

Every weekday the same bus service takes you to work, from the same stop, at the same hour am. On the bus, a few once unfamiliar faces smile at you in a friendly sign of recognition. The brisk walk from the bus stop to your workplace always takes seven minutes: you walk on the same side of the road and take a shortcut across the lawn. Only leaves on the trees change colour into deeper and deeper displays of yellow, red and brown. Only grass changes from lush green to soggy mud to stiff surface covered with a white film of frost. Only your thoughts circle around different subjects and ideas...

In the afternoon the same bus service takes you back home. Late afternoons and evenings may be more variable than mornings but still, you're likely to repeat paths that you've already stepped upon. That's routine for you, the ruler of your weekday geography.

Taming unfamiliar into familiar, even for the price of being routinised on a weekday basis has its nice sides. You discover and you get attached to what you consider worthwhile.

The sea. In the business of your routine you easily forget its immediate physical closeness. But it's always there, around the corner, down the street. And you always end up on its shore, eventually, when the routine ceases to boss you around at the end of the week.

The sea, like a big, deep breath, revitalising.

***

Rutyna wkrada się niepostrzeżenie.

Po przeprowadzce twoje życie jest wciąż przewrócone do góry nogami i chybocze się na wszystkie strony w sposób trudny do opanowania. Nie może byc mowy o poczuciu zadomowienia, dopóki nie rozpakujesz ostatniego pudła z dobytkiem, dopóki nie upchniesz w odpowiednim miejscu ostatniego przedmiotu oraz dopóty nie przemeblujesz wynajętego pokoju według własnego, osobistego poczucia feng shui, to jest wedle własnego widzimisię. Wtedy i tylko wtedy możesz naprawdę rozpocząć proces oswajania nowego domu, nowej pracy, nowej przestrzeni.

A dni, jak to dni, mijają. W końcu przychodzi poranek, kiedy nic już nie wydaje się takie nowe. Ale tę zmianę akurat ledwo zauważasz, bo zachodzi ona stopniowo, po ugruntowaniu twojej nowej cotygodniowej rutyny.

Codziennie od poniedziałku do piątku ten sam autobus zabiera cię do pracy, z tego samego przystanku, o tej samej porannej godzinie. W autobusie kilka twarzy, jeszcze niedawno nieznajomych, uśmiecha się po sąsiedzku na twój widok. Energiczny spacer z przystanku do miejsca zatrudnienia zajmuje ci siedem minut: idziesz zawsze po tej samej stronie ulicy i robisz skrót przez duży trawnik. Tylko liście na drzewach zmieniają się, intensywniejąc jesiennym kolorem. Tylko trawnik czasem porasta soczystą zielenią, czasem podmaka błotem, to znów zastyga pod cienką warstewką szronu. I tylko twoje myśli oscylują wokół coraz to innych tematów...

Po południu ten sam autobus zabiera cię z powrotem do domu. Późne popoludnia i wieczory bywają bardziej zróżnicowane niż poranki, ale i tak raczej na pewno będziesz powielać ścieżki, które już wcześniej wydeptałaś. Tak oto rutyna, władczyni mało ustępliwa, wyznacza geografię twojej codzienności.

Oswajanie nowego otoczenia ma swoje bezsprzeczne uroki, nawet za cenę bycia zrutynizowaną. Uważniej rozglądasz się dookoła i odnajdujesz miejsca, o których wkrótce możesz pomyśleć 'moje'.

Morze. W zgiełku codziennych spraw łatwo zapominasz o jego fizycznej bliskości. A ono zawsze jest niedaleko, tuż za rogiem, ulicą w dół. Zawsze jednak, prędzej czy później, trafiasz na jego brzeg. W końcu tygodnia, gdy rutyna przestaje zarządzać twoim czasem i twoim kompasem.

Morze, głeboki oddech i wytchnienie.






 




Saturday, 17 August 2013

The Butterfly Collector



Our rural Swedish holiday. An IKEA-style wooden house in the south-east corner of Skane region. A garden full of buzzing insects, chattering birds and quietly tiptoeing hedgehogs. Fields of golden wheat, red cabbage and green onions spread out to the horizon. On the horizon – the Baltic Sea.

The sea here is shallow for miles off shore and in this year's hot weather it's as warm as soup. The shore is mainly overgrown with reeds, and beaches are scarce. Instead you can find wooden mini piers, leading for a few meters into the water.

One evening we take our usual wander to the nearby pier. As we approach the shore via a sandy road, we notice some peculiar activity on the boggy meadow. A portable generator is buzzing like a giant bumble bee and provides electricity to the bright lamps situated at several points along the field. White linen sheets and odd little piles of egg boxes rest under the lamps. Astonished, we come forward.

An elderly man is sitting at a picnic table. After brief small talk we find out: he is a Butterfly Collector. We are truly intrigued and so keep pitching him questions. Then we are sitting at the picnic table too, sipping black coffee out of the Butterfly Collector's flask.

He's been collecting butterflies since he was thirteen. He drove 200 km just to be in this particular spot near our house, to spend the night waiting for this particular kind of night butterfly. He brings a book from his car and shows us a picture of the butterfly he is after. It's small, grey and utterly undistinguished. We look at other butterflies in the book and the Butterfly Collector, in his melodic Swedish accent, unfolds a story for each butterfly that takes our fancy.

In Swedish, 'butterfly' is 'fjäril'. There are over 100 day species in Sweden and over 800 night ones. 'Are these night butterflies moths?', asks mr e. 'Well. It depends how you define a moth', the Butterfly Collector shrugs his shoulders impatiently. We sense that the problem of defining a moth bears heavy undertones of some sensitive ontological argument, so we quickly abandon the subject.

In the end, the Butterfly Collector says that he has a gift for me. He opens his book again and points to a picture of a white and blue butterfly. 'This one doesn't feed on pollen. It likes the fermented juices of willow tree bark. Pour some wine and sugar on a cloth and wait... It may visit you', he smiles at me mischievously.

The next day I proceed according to his advice. For a long time nothing happens. The only creatures my sample attracts are big fat flies. Then, all of a sudden, a butterfly lands on the fragrant fermented surface! Like the Butterfly Collector, I capture it, though not with a net. The rushed snap comes out all blurry, but the hunter-gatherer thrill I receive will remain vivid with me long after.

***

Nasze wiejskie szwedzkie wakacje. Drewniany dom w stylu jak z IKEA, ogród pełen brzęczących owadów, rozświergotanych ptaków i cichaczem tuptających jeży. Połacie złotych zbóż, modrej kapusty i zielonej cebuli rozciągające się po horyzont. Na horyzoncie – Morze Bałtyckie.

Bałtyk tutaj jest płytki na kilka kilometrów od brzegu i - w tegorocznych upałach - ciepły jak zupa. Brzegi, jak nad jeziorem raczej niż nad morzem, porośnięte są trzciną, a plaże zdarzają rzadko. Zamiast nich liczne drewniane pomosty prowadzą wprost do wody.

Tego wieczoru jak zwykle wybieramy się na przechadzkę w stronę morza, do naszego okolicznego pomostu. Zbliżając się do nadbrzeża - piaszczystą drogą wiodącą pośród pól i podmokłych łąk - zauważamy, że dzieje się tam coś dziwnego. Ktoś ustawił na drodze przenośny generator, który brzęczy niczym gigantyczny trzmiel i dostarcza energii jasno świecącym lampom rozstawionym w kilku punktach łąki. Pod lampami leżą białe prześcieradła, a na nich - tekturowe pudełka po jajkach. Zadziwieni, podchodzimy bliżej.

Starszawy mężczyzna siedzi przy drewnianym piknikowym stole. Po krótkiej wymianie uprzejmości odkrywamy, że właśnie spotkaliśmy Kolekcjonera Motyli. Zaintrygowani, zadajemy mu coraz więcej pytań. Nawet nie zauważamy, kiedy i my zasiadamy przy piknikowym stole i popijamy kawę z termosu Kolekcjonera.

Kolekcjoner zbiera motyle odkąd skończył trznaście lat. Tego dnia przejechał dwieście kilometrów, by spędzić noc w tym konkretnym miejscu nieopodal naszego domu, czekając na ten konkretny gatunek nocnego motyla. Kolekcjoner przynosi z samochodu książkę i pokazuje nam zdjęcie motyla, dla którego tu dzisiaj przybył. Motyl jest mały, szary i niczym się nie wyróżnia. Patrzymy też na inne zdjęcia, a Kolekcjoner, przyjemnym głosem o melodyjnym szwedzkim akcencie, opowiada nam o każdym motylu, który przykuwa naszą uwagę.

Po szwedzku 'motyl' oznacza 'fjäril'. W Szwecji występuje ponad sto gatunków dziennych i ponad osiemset gatunków nocnych motyli.
- Czy te nocne motyle to ćmy? - pyta emr. 

- A! To zależy, jak definiujesz ćmę! - Kolekcjoner Motyli niecierpliwie wzrusza ramionami. Wyczuwamy, że problem zdefiniowania ćmy jest delikatny niczym dysputa z zakresu ontologii, więc czym prędzej porzucamy temat.

Na pożegnanie Kolekcjoner Motyli mówi, że ma dla mnie prezent. Ponownie otwiera książkę i tym razem wskazuje na motyla o białoniebieskich skrzydłach. 

- Ten nie karmi się pyłkiem kwiatowym, tylko sfermentowanymi sokami z kory wierzby. Nalej trochę wina na płótno, posyp cukrem i zaczekaj... może cię odwiedzi - uśmiecha się do mnie łobuzersko.

Następnego dnia postępuję dokładnie według jego wskazówek. Przez długi czas nic się nie dzieje. Jedyne owady, które przyciąga moja próbka, to duże tłuste muchy. Lecz nagle, ni stąd ni z owąd, motyl osiada na aromatycznej sfermentowanej powierzchni! Niczym Kolekcjoner Motyli próbuję go pochwycić, lecz nie za pomocą siatki. Pośpieszne zdjęcie wychodzi zamazane, za to wspomnienie zbieracko-łowieckiego dreszczu, którego doznaję, długo pozostaje wyraźne.

Thursday, 1 November 2012

How Bournemouth took me by surprise


I went to the English seaside resort of Bournemouth expecting to like it, because someone who knows me very well (I dare say - best), said I would. On the other hand, I was thinking, I'm not really into these semi-big towns (or maybe yet-to-be cities) that much. Residential, boring, with no heritage built upon past centuries' prosperity and turmoil, they lack that feel of both dignity and coolness which is characteristic of most old European cities...

Well, the very special person who waited for me in Bournemouth was right. I enjoyed it very much. Not only because I was spending my time there with someone who is THE company for any of my successful trips long or short, but also because the Bournemouth and Poole area has indeed much to offer. 
***
Jadąc do Bournemouth - nadmorskiego kurortu w południowej Anglii - spodziewałam się, że je polubię, bo ktoś kto zna mnie bardzo dobrze (śmię twierdzić, że najlepiej),tak mnie zapewniał. Z drugiej strony myślałam sobie, że nie bardzo lubię takie średnio duże miasta, które są z reguły nudne i pozbawione szlachetnej patyny czasu, charakterystycznej dla większości starych europejskich miejscowości.

A jednak bardzo ważna osoba, która czekała na mnie w Bournemouth, miała rację. Podobało mi się tam bardzo. I to nie tylko dlatego, że czas spędzałam w towarzystwie kogoś, z kim wszystkie moje wycieczki, dłuższe i krótsze, są udane. Także dlatego, że okolica Bournemouth i Poole ma rzeczywiście wiele do zaoferowania. 


So, apart from my deeply personal reasons, I loved Bournemouth this autumn because of:
***
Tak więc, abstrahując od tematów osobistych, Bournemouth tej jesieni przypadło mi do serca ze względu na:

1. its coastal beauty / piękne wybrzeże
Although it is not the Polish Baltic sea coast which to me will always remain the most beautiful, it is trully breathtaking with its sandy beaches and steep cliffs.
Chociaż nie jest to polskie morze, które dla mnie zawsze pozostanie najpiękniejsze, piaszczsyte plaże i strome klify są tutaj zachwycające.



2. the Lower, Middle and Upper Gardens of Bournemouth / Dolne,Środkowe i Górne Ogrody
Although they have no Botanics as such in Bournemouth, this long narrow park that stretches up for a few miles beginning at the section leading from the town pier serves a similar function. It's rich in various species of plants, it's peaceful, it's tastefully laid out. I spotted autumn in action there.
Nie mają w Bournemouth ogrodu botanicznego, ale ten wąski długi na kilka mil park, który rozciąga się prawie od samego wejścia na molo, pełni podobną funkcję. Ogrody są zaciszne, pięknie rozplanowane i mają dużą różnorodność gatunkową. Przyłapałam tu jesień na gorącym uczynku.



3. white cliffs / białe klify
What can I say? Crumbly. Milky. Dramatic.
Co tu dużo mówić. Mlecznobiała kruchość i dramatyzm pejzażu.



4. the mad squirrels of Bournemouth / szalone wiewiórki z Bournemouth
Never in my life have I seen squirrels from such a close distance! They were bold, cheeky and totally crazy.
Nigdy w życiu nie oglądałam wiewiórek z tak bliska. Te tutejsze są śmiałe, bezczelne i kompletnie świrnięte.



5. the Shelleys / związki z autorką 'Frankensteina'
History? Here we are: Mary Shelley, the author of Frankenstein (a masterpiece, precisely the first [1818] edition, mind you!), her notable mum and dad and a brilliant Romantic poet, her husband, are all buried here (well, as to Percy apparently it's his heart only...). For a literary geek like myself this was a real big deal.
Historia? Proszę bardzo. Jest tutaj pochowana pisarka Mary Shelley (jeśli 'Frankenstein', to tylko wersja w pierwszej edycji z 1818 roku!) oraz jej znakomici matkaojciec oraz mąż, wybitny poeta romantyczny (a ściślej - jego serce się tu znajduje). Dla takiego gika książkowego jak ja, to było coś.



6. beach huts / domki plażowe
How lovely they are! And they are everywhere. I've never seen such huts before, but I remember that this decadent Edna (a character I always wanted to slap) had one.
Całe ich mnóstwo. A jakie cudne! Nigdy wcześniej takich nie widziałam, ale pamiętam, że ta dekadencka Edna (bohaterka, któą zawsze miałam ochotę kopnąć w tyłek) taki miała.




7. palm trees / palmy
I know, I know. Microclimate, warm currents and so on. Still, they cheered me up every time I saw them.
Wiem, wiem: mikroklimat, ciepłe prądy itd. A jednak za każdym razem kiedy je widziałam, cieszyłam się jak dziecko.

I

If by any chance you happen to come here, these are also worth checking out:
- the Russell-Cotes museum if you want a not-at-all-boring gallery
- V Club if you want a great night out
- Charminster if you want a Middle Eastern cuisine experience
- Chaplin's if you want a cool bar
***
Jeśli przypadkiem będziecie kiedyś w Bournemouth, to warto sprawdzić:
- wcale-nie-nudne muzeum Russell-Cotes Museum
- dobra zabawa w klubie V Club
- pyszne bliskowschodnie jedzenie w dzielnicy Charminster
- fajny bar Chaplin's



Thursday, 12 July 2012

Away. Day 3: Curvy sands or sandy curves?





These are the breathtaking moving sand dunes at Slowinski National Park. Unfortunately, it was too wet today for the dunes to give any impression of movement, yet you could still
see
the wind infusion
in the sand...

***

Zapierające dech w piersiach ruchome wydmy w Słowinskim Parku Narodowym. Niestety, dzień był zbyt mokry, by zaobserwować ich "ruchomość", ale wciąż było widać
the wind infusion
in the sand...

Tuesday, 10 July 2012

Away. Day 2: A girl with a kite



A wee girl struggling with a wee kite. Will you please fly to the sky?

 ***

Mała dziewczynka zmaga się z małym latawcem. Leć do nieba, latawcu!

Away. Day 1: A token sunset




Seaside sunsets... So pretty, they cry for a photo. Here I yield to temptation and I'm left with yet another generic snap or two, and a few pleasant impressions to be invoked in months to come.

***

Zachody słońca nad morzem... Takie ładne, że aż proszą o zdjęcie. Więc ulegam pokusie i mam kolejną typową fotkę, która może przywoła któregoś dnia parę miłych wrażeń.