Thursday 31 July 2014

Literary travels: The Bronte Sisters


When I was seventeen I kept my long hair loose, my jumpers wide and baggy, my thoughts serious and profound. I read a lot, mainly fiction, contemporary and classic. Amongst my favourite readings were two famous Bronte masterpieces: Wuthering Heights and Jane Eyre. That's also when I first became fascinated with the history of the remarkable Bronte family; the vision of three talented sisters writing their masterpieces in a remote parsonage among severely beautiful Yorkshire moors hugely worked on my imagination. If I dreamed of visiting this rough exotic land myself I can't remember, but I know that I fell in love with English nineteenth century prose for good back then.

When I was in my mid-twenties - my short hair stylishly cut, my figure-hugging tops and jeans, the air of restlessness around me - I met a special guy. I must have appeared special to him too because the love affair between us exploded forcefully. Amongst all things that young lovers tend to do, we told each other stories, as lovers do. Stories containing lists of favourite whatevers. Stories from our childhoods and yesterday afternoon. First hand stories and the ones we heard from someone else. Funny stories, sad stories, bizarre, disgusting and spooky.

One story he told me was such. As a child he sometimes used to stay in the east wing of this big country mansion in northern England. Like many proper old houses, it bore its own ghost legend. Once upon a time, in the attic room of the house, there had lived a sad, mad woman. Sometimes at night she would had unlocked the attic door and wandered the corridors of the house, weeping and wailing... At nights the old mansion was full of mysterious sounds and shadows and they used to terrify the little boy who was staying in the east wing bedroom of the house. He couldn't stop thinking of the madwoman. Would her footsteps make the creaking sound he was just hearing? What would she look like if she suddenly entered the bedroom? What would she do?

I was thrilled when I listened to all these recollections. Not exactly because of its ghostly contents, but because I was already a specialist on the Brontes enough to be able to connect certain place names and facts and arrive at an amazing conclusion: the legend that used to terrify my lover as a child was the same that had inspired Charlotte Bronte, upon her brief visit in the very mansion in 1839, with the idea for the main intrigue in Jane Eyre. This impressed me more than any horror story would ever manage to do. My date, not surprisingly, was very pleased with himself. The love affair got geared with an extra force.

Reader, I married him. That could be a perfect line to say here, but then, it's such a cliche. And besides - I didn't. But when I was in my early thirties (my looks and ideas appropriately tamed), I asked the man of my life to go and visit the Bronte Country. We ticked all the touristy bits - the parsonage museum and the moor trail in Haworth - and I cannot recommend them enough. They're simply great for all Bronte lovers. Additionally, we were lucky enough to visit a certain haunted house that once had given Charlotte the idea for her novel and years and years later used to scare imaginative young boys. Yes, I stepped into the madwoman's attic. Literally, but feel free to search for other meanings that this sentence may, if you wish, convey.

Some references:

The Bronte Parsonage Museum
Bronte Waterfall
Norton Conyers
Feminist perspective
Polish perspective



***

Jako siedemnastolatka nosiłam długie rozpuszczone włosy, porozciągane workowate swetry oraz poważne i głębokie przemyślenia. Bardzo dużo czytałam, głównie beletrystykę, tak współczesną jak i klasykę. Pośród moich ulubionych lektur znajdowały się dwie najsłynniejsze powieści sióstr Bronte: Wichrowe Wzgórza i Dziwne Losy Jane Eyre. Wtedy też po raz pierwszy zainteresowałam się dziejami niezwykłej rodziny Bronte; wizja trzech utalentowanych sióstr piszących genialne powieści na maleńkiej plebanii w odległym zakątku hrabstwa Yorkshire, w surowym pięknie północno angielskich wrzosowisk, ogromnie działała na moją wyobraźnię. Nie pamiętam, czy marzyłam o odwiedzeniu tej mitycznej krainy, ale wiem, że pokochałam wtedy dziewiętnastowieczną prozę angielską raz i na zawsze.

Jako dwudziestokilkulatka (stylowo przystrzyżone włosy, dopasowane do figury stroje oraz spory niepokój wewnętrzny), spotkałam wyjątkowego faceta. Ja również musiałam wydać się mu wyjątkowa, bo romans między nami wybuchł z gwałtowną siłą. Pośród wszystkich tych rzeczy, które zakochani ciągle i bez znużenia robią, opowiadaliśmy sobie historie, jak to zakochani. Historie z dzieciństwa i z poprzedniego dnia. Historie z pierwszej ręki i te zasłyszane. Smutne, przerażające, zabawne, obrzydliwe i dziwaczne historie, historyjki, anegdotki.

To jedna z historii, które opowiedział mi on. Jako mały chłopiec, mój ukochany spędzał czasem wakacje w staroświeckim dworze w północnej Anglii. Jak większość szacownych starych posiadłości, ta także miała swoją własną niesamowitą legendę i ducha. Dawno temu, głosiła legenda, zamknięta w pokoju na poddaszu tego starego dworu, mieszkała smutna, obłąkana kobieta. Czasami w nocy udawało jej się wymknąć z poddasza i wtedy przechadzała się po korytarzach, łkając i zawodząc. W bezsenne noce mały chłopiec w sypialni we wschodnim skrzydle posesji nie mógł przestać myśleć o kobiecie. Zastanawiał się, przerażony, czy skrzypienie na schodach, to wiatr czy kroki ducha wariatki? Co by zrobiła, gdyby weszła teraz do pokoju? Jak wyglądałaby jej szalona twarz?

Drżałam, wysłuchawszy tych wspomnień, nie do końca ze względu na ich pełną grozy atmosferę, ale ponieważ byłam już wtedy wystarczającą specjalistką w dziedzinie Bronte, by móc połączyć pewne fakty i nazwy miejsc i dojść do zaskakującego wniosku. Otóż ta sama legenda, która tak fascynowała mojego ukochanego jako chłopca, zainspirowała Charlotte Bronte, gdy pisarka bawiła z krótką wizytą w tej właśnie posiadłości w 1839 roku. Historia obłąkanej kobiety stała się później kanwą głównej intrygi w Jane Eyre. Odkrycie to, rzecz jasna, zrobiło na mnie dużo większe wrażenie niż jakakolwiek historia o duchach. Mój ukochany był oczywiście strasznie z siebie zadowolony, a nasz romans zyskał dodatkowego napędu.

Zostałam jego żoną, czytelniku. Tak, byłaby to może idealna kwestia do wykorzystania w tym miejscu, lecz jest ona jednak zbyt ograna. Poza tym, wcale nie zostałam. Ale jako trzydziestolatka (zewnętrzny i wewnętrzny imidż odpowiednio uładzone), wybrałam się z mężczyzną mojego życia na wycieczkę do krainy Bronte. Zaliczyliśmy główne atrakcje turystyczne - muzeum mieszczące się w dawnej plebanii w Haworth oraz spacer po ukochanych przez siostry okolicznych wrzosowiskach. Haworth jest wspaniałe, całym sercem polecam odwiedzenie go wszystkim miłośnikom Bronte. My mieliśmy też wyjątkową okazję, by zwiedzić starą rezydencję, której legenda tak wspaniale zainspirowała Charlotte, a lata później przerażała małych chłopców o bujnej wyobraźni. Tak, przestąpiłam próg pokoju obłąkanej kobiety. Dosłownie, lecz można w tym zdaniu poszukać - jeśli tak komuś pasuje - jeszcze innych znaczeń.

Odniesienia:

Muzeum plebania w Haworth
Wrzosowiska w Haworth
Norton Conyers
Perspektywa feministyczna
Perspektywa polska

Sunday 15 June 2014

Years Ago, In June



There are moments in life, most mundane, that with time become most vivid in one's memory, and most treasured too.

I saw my granny for the last time two weeks before she died. I spent a weekend with her at her farm, which was my usual fortnightly visit there. On Saturday my mum was going to a high school reunion and granny and I assisted her with her dressing up for the party. I was seventeen at the time and granny was seventy six and we both thought my mother’s new powder pink dress beautiful.

It was a gorgeous mid-June afternoon, sunny and clear, with light yellow butterflies (we used to call them lemon butterflies) making the flower garden flutter with colour and fragrance. And the garden was lush: marguerite daisies and sweet peas were blooming in the shade by the fence, peonies, irises, carnations and lilies in the centre. We were drinking rhubarb compote made from freshly cut stems and picking up first strawberries.

After my mother had left for the party, granny and I jointly swept the ground in the back yard and the bit of asphalt road in front of the house, using old fashioned brooms made out of bunches of birch twigs; brooms that I only ever saw in the Polish countryside. It was very important to tidy up the living environment before Sunday.

Then we went on a short ride around the area in my father’s old diesel Ford. We drove through the neighbouring villages to the forest and fields. What we were talking about I can’t recollect; what I remember is the sheer joy of bumping up and down on the uneven field roads, feeling warm evening breeze that was bringing in the scent of fresh hay, pine needles, and finally and alluringly, jasmine. That sheer, consciously unregistered joy of being together.

After the ride granny and I fulfilled another important tradition: we baked a strawberry cake. Strawberry - because there were lots of these fruits in the garden, and cake - because getting a cake ready for Sunday was a must in my granny’s house.

The next day, when I was saying goodbye to granny, I caught a reflection of us two in the hallway mirror. She looked so tiny next to me, as long and lean as a poplar. Was she gradually and quietly shrinking while I was busy growing up?

My granny died two weeks later. I didn’t come to my due fortnightly visit at hers because it was already a summer holiday and I went to the seaside with a group of friends. When I got a message that she was ill I packed my rucksack, jumped on a train but I was too late. My granny had died in a hospital before I managed to arrive by her bed.

***

Są takie momenty w życiu, jak najbardziej zwyczajne, które najwyraźniej zapadają w pamięci, a z upływem czasu stają się bezcenne jak stare fotografie lub listy.

Widziałam moją babcię po raz ostatni dwa tygodnie przed jej śmiercią. Miałam w zwyczaju co drugi weekend spędzać w jej domu na wsi i to był weekend odwiedzin. W sobotę moja mama szła na licealne spotkanie po latach, więc babcia i ja asystowałyśmy jej w przygotowaniach do imprezy. Ja miałam siedemnaście lat, babcia siedemdziesiąt sześć i obie uważałyśmy, że nowa, pudrowo różowa suknia mamy jest piękna.

Było cudowne czerwcowe popołudnie, słoneczne i przejrzyste. W ogrodzie pachnącym od kwiatów - margerytek, słodkiego groszku, irysów oraz piwonii, i furkoczącym od wszechobecnych motyli - cytrynków, piłyśmy świeży kompot z rabarbaru i zrywałyśmy pierwsze truskawki. 

Późnym popołudniem, kiedy mama już wyszła, zamiotłyśmy z babcią podwórko za domem oraz odcinek asfaltowej drogi biegnący wzdłuż naszej posesji. Używałyśmy do tego staroświeckich miotełek zrobionych z brzozowych witek, mioteł jakie zdarzyło mi się widzieć tylko na polskiej wsi. Porządkowanie otoczenia przed nadchodzącą niedzielą było w zwyczaju i dobrym tonie.

Następnie wybrałyśmy się na krótką przejażdżkę po okolicy starym dieslem mojego taty. Mijając sąsiednie wsie, skierowałyśmy się w stronę pól i lasów. Nie przypominam sobie, o czym rozmawiałyśmy, pamiętam tylko niczym nie zmąconą przyjemność, gdy samochód raz po raz podskakiwał na wyboistej polnej drodze, a my wdychałyśmy zapach to świeżego siana, to sosnowych igieł, to znów odurzającego jaśminu... Prostą przyjemność z bycia razem, nie uświadomioną i nie wyartykułowaną.

Po wycieczce upiekłyśmy razem ciasto z truskawkami. Z truskawkami - bo akurat na nie był sezon w ogródku, ciasto - bo w domu mojej babci nie mogło być mowy o niedzieli bez ciasta.

Następnego dnia, gdy się żegnałyśmy, kątem oka uchwyciłam odbicie nas obu w lustrze w korytarzu. Babcia była taka malutka w porównaniu do mnie, wysokiej i szczupłej jak topola. Czyżby się stopniowo i po cichutku kurczyła, kiedy ja zajęta byłam dorastaniem?

Moja babcia zmarła dwa tygodnie później. Nie przyjechałam wtedy ze swoją codwutygodniową wizytą, bo były już wakacje i wyruszyłam z grupą przyjaciół nad morze. Gdy dostałam wiadomość o babci chorobie, spakowałam plecak i wskoczyłam do pociągu, ale było za późno. Moja babcia zmarła w szpitalu zanim zdążyłam się z nią zobaczyć.









Sunday 4 May 2014

I like lilac



The air is perfumed with the scent of lilac. Magnolia, rhododendron and forsythia have already had their days of flowering glory and now, in the turn of April and May, it's all about lilac. In this town almost every garden has a lilac tree which makes the whole blooming affair so much powerful. In each garden white or lilac or purple flowers infuse the air with sweet fragrance, fragrance as heavy as the bunches that the flowers grow clustered into. The scent is so strong, you really don't need your sense of sight to be able to notice lilac's seasonal omnipresence. Early in the morning, when the air is cool and moist with the falling fog, you could walk alongside one of the residential streets with your eyes shut and still be sure of the clouds of lilac enveloping the whole area.
I like lilac. A lot.

***

Powietrze uperfumowane jest zapachem bzu. Magnolia, rododendron i forsycja miały już w tym roku swoje pięć minut rozkwitu, teraz przyszła pora na bzy. W tym mieście w prawie każdym ogródku rosną krzewy bzu, co czyni cały ten kwitnący biznes tak bardzo uderzającym. Odurzającym nawet. W każdym ogrodzie białe, liliowe albo purpurowe kwiaty przepełniają powietrze słodką wonią, wonią tak ciężką jak bzowe kiście. Zapach jest mocny, aby dostrzec sezonową wszechobecność bzu, nie trzeba patrzeć, wystarczy czuć. Wczesnym rankiem, gdy powietrze jest chłodne i wilgotne od opadającej mgły, można by z zamkniętymi oczami przejść się wzdłuż jednej z willowych ulic - świadomość bzowej chmury nad miastem nas nie opuści. 
Lubię bez. Bezwarunkowo.