Monday 17 June 2013

10 Kilometers Of Impressions, Streamed (Epilogue)




It takes no more than a few minutes to overcome the initial post-run dizziness. A bottle of water, a medal, a goody bag and I'm free to go. I've mentioned this before, haven't I? The crowd is huge. And in this crowd, there's no sight of A. What to do? I take an inquisitive stroll around the park. No, he is nowhere to be seen. Isn't it typical, I think while I'm walking in circles, doing a stretching routine and scanning the area with my eyes, all at the same time.

'Isn't it typical, I lost A!', I'll say later, expressing mild offense and humour all in one exclamation. Later, when I'm on the phone with mr e. On Skype with mum. At a racing track with E. 'A got lost, together with my phone!', I'll say. 'And my keys. And my money. And my jumper. And my freckin' banana!'. They'll find this unsurprising indeed, and they'll laugh. We'll laugh. Yeah, losing A will be mildly amusing as a story, but now it's getting too long. Where's this crazy beggar?!

'mjz!', I hear someone calling my name. I turn around, my eyes facing into sunshine. It's a colleague of mine and her son, both all excited about the boy's excellent result: just over forty minutes. Of course, they want to know how I did today. I don't know, I've lost my friend with my banana. I mean, with my phone. So I can't check my time yet, no. But it won't be anywhere near the young man's result. I was aiming for just under an hour, I know my abilities, ha, ha. They wish me good luck in finding A in this sunny crowded place and they set off.

I take another stroll around the park.

When me and A finally meet (apparently he stood on a bollard in order to try and find me. It can't have been a very tall bollard), which is a logistically complicated operation, I find out that I didn't quite reach my target: I finished in just over an hour... Hey-ho. Ever tried, ever failed, as Godot once wrote. I mean, Beckett. No matter. It was worth trying, it was worth failing, it was worth all the effort! Really, really, the taste of slight dissatisfaction is quite inspiring after all.

'But I tell you A, I promise', A and I walk down the street, reunited, me chirping like some chatterbox and him finishing off my banana. 'If I don't break sixty minutes next time, I'm giving up this running business altogether!'. 'Sure thing', he indicates, expressing irony, sympathy and humour all in one nod.

***

Odzyskanie równowagi po piewszej fazie oszołomienia po biegu zabiera nie więcej niż kilka minut. Butelka wody, medal, torba z upominkami i już jest po wszystkim. Wspominałam o tym chyba wcześniej: wszędzie tłum. W tym tłumie ani śladu A. Co zrobić? Podejmuję wnikliwy rekonesans po parku. Nie, nigdzie go nie ma. Normalka, myślę sobie łażąc w kółko, wykonując ćwiczenia rozciągające i skanując wzrokiem otoczenie jednocześnie.

- Normalka, zgubiłam A! - obwieszczę później, wyrażając lekką przyganę i rozbawienie jednym wykrzyknikiem. Później, gdy będę rozmawiać z mr e przez telefon. Z mamą przez Skype. Z E na bieżni.
- A. zgubił się razem z moim telefonem! - powiem. - Z moimi kluczami. Z moimi pieniędzmi. Z moją bluzą. I z moim cholernym bananem!
Oni oczywiście uznają to za nic dziwnego i będą się śmiać. Będziemy się śmiać. Tak, zgubienie A. to dość zabawna historia, ale w tej chwili zbyt się już przedłuża. No gdzież jest ta łajza?!

- mjz! - ktoś woła moje imię. Odwracam się, słońce razi mnie prosto w oczy. To koleżanka z pracy ze swoim synem śmieją się do mnie i wyjaśniają powód wielkiej radości: chłopak zakończył bieg ze wspaniałym rezultatem, trochę powyżej czterdziestu minut. Oczywiście chcą wiedzieć, jak mi dzisiaj poszło. Nie wiem jeszcze, zgubiłam kolegę z moim bananem. To znaczy, z moim telefonem. Więc na razie nie mogę sprawdzić wyniku. Ale nie będzie on zbliżony do czasu młodego człowieka, o nie. Celowałam w trochę poniżej godziny. Znam swoje możliwości, ha, ha. Koleżanka i syn życzą mi szczęścia w poszukiwaniu A. w tym tłumie i odchodzą.

Ja wyruszam na kolejną przechadzkę po parku.

Kiedy wreszcie odnajdujemy się z A (podobno stanął na słupku, by mnie lepiej widzieć. Nie mógł to być zbyt wysoki słupek),co okazuje się być skomplikowanym logistycznie przedsięwzięciem, odkrywam, że nie udało mi się osiągnąć celu: zakończyłam bieg w niewiele ponad godzinę... No cóż. Kto nigdy nie próbował, ten nigdy nie odniósł porażki, jak Godot kiedyś napisał. To znaczy, Beckett. Nie szkodzi. Warte to było próby, warte całego wysiłku! Koniec końców, smak lekkiego rozczarowania bywa inspirujący.

- Ale mówię ci A, obiecuję ci to - A i ja maszerujemy w dół ulicy, szczęśliwie odnalezieni, ja gadam jak nakręcona, on zjada mojego banana. -Jeśli następnym razem nie złamię tych przeklętych sześćdziesięciu minut, rzucam to całe bieganie w diabły!
- No jasne - odpowiada A, wyrażając lekką ironię, współczucie i rozbawienie jednym przytaknięciem.



No comments:

Post a Comment