Sunday 10 November 2013

What never ceases to amaze us? Animals! Animals!






When my parents visited me in Edinburgh for the first time, they were very excited to see... grey squirrels scampering madly across the Botanical Gardens. Everyone knows that European squirrels are red, but in Britain many things are clearly either inverted or distinct: taps for cold and hot water are separate, some things still get measured in yards rather than meters, and the traffic runs on the left hand side. No wonder then, grey squirrels! It was explained to my parents that these were North American squirrels, more successful on the British Isles than their now endangered red cousins. The charm of novelty was strong, and my mum and dad loved grey squirrels all the same. To be sure, I'm rather fond of them too, but I miss the sight of tiny nut eaters with red brushes and white bellies... The sight that once used to be common to me and always equally joyous.

The joy of spotting wild animals, the delight in observing their behaviour, the curiousity to learn about their habitat - all these I must have acquired from my parents by sheer osmosis. It began in early childhood, with ever so excited counting - usually out of a car window - of deer and hares that commonly fed on the fields of Polish countryside. This activity used to keep me and my brother interested while travelling and prevented many sibling arguments in the back seats of the car. There was also observing bats flitting in the summer evening sky, hedgehogs in autumnal gardens and feeding bullfinches and blue tits in the winter.

Recently someone told me that her friend once met the Dalai Lama. As she announced this, she made a short meaningful pause which was full of admiration and delight, and her facial expression indicated the anticipation of me getting impressed. I am absolutely sure that my tone of voice and body language signal exactly the same messages when I tell people that I once saw a real salamander in the wild, for I can't help being proud of this as if it was some kind of personal achievement. It happened on a cool damp morning in the south Polish hills. I walked up the steep moist path and there she was, this lizard-shaped amphibian, black with characteristic yellow patches, there she was in her full glory!

On the other hand, for a long time I pitied myself for not having seen seals in the wild, up until my wish came true in abundance one day on the west coast of Scotland, and that was a real treat. To emr seals were nothing new (though still amazing), but he had never seen a wild boar, something very familiar to me. I deeply sympathise with mr e for the wild boar absence in his life and make mental plans to try and change this state of affairs at some point.

One of my biggest dreams is to visit Africa. To feel that soil under my feet, that sun on my skin, to breathe that hot air. And to see animals, of course. I'm always keen to visit zoos (the most amazing that I saw was in Cologne, the most upsetting - because rather neglected - in Odessa, the cutest, small but beautifully laid out - in Krakow), wild animal rescue sanctuaries, reptile centres and aviaries.

Thus, my awe at animals is still as strong as the child's who I once was. I think that looking at animals, be it staring at a caterpillar on a meadow or laughing at playful chimps in a rescue centre wakes up that child within me, allows me to get a momentary connection and recreation of the lost feeling of pure joy and happiness.

When I asked this little boy who had just come back from Kenya what the most amazing animal that he saw there was, he said decidedly: "A donkey". As a responsible grown up I didn't exhibit the feeling of disappointment that approached me at first, but everything within me was screaming: "A donkey?! And what about elephants? Giraffes and zebras? Monkeys at least?!". But then I looked at him, his expression softened, his eyes dreamy, his mouth bent in half smile. Perhaps he was recollecting the softness of his donkey friend's ears, the velvety touch of its muzzle... I nodded my head. I understood.

***

Moi rodzice, podczas swojej pierwszej wizyty w Edynburgu, byli zauroczeni szarymi wiewiórkami, które harcowały jak szalone w Ogrodzie Botanicznym. Jak wiadomo, w większości Europy wiewiórki są rude, ale w Wielkiej Brytanii wiele rzeczy albo się wyróżnia albo jest na opak: krany od gorącej i zimnej wody montuje się oddzielnie, odleglość mierzy się często w jardach, a nie w metrach, a ruch uliczny jest lewostronny. Nic więc dziwnego, że wiewiórki są tu szare! Moi rodzice szybko się dowiedzieli, że te szare to odmiana z Północnej Ameryki, która w dużej mierze wyparła na Wyspach swoje rude kuzynki. Mimo to, rodzice wciąż byli zachwyceni szarymi wiewiórkami, czemu zresztą wcale się nie dziwię, bo także bardzo je lubię. Ale jednocześnie tęsknię za widokiem orzechożerców o rudych kitach i białych brzuszkach. Widokiem, który kiedyś był dla mnie czymś pospolitym lecz zawsze jednakowo radosnym.

Przyjemność z obserwacji dzikich zwierząt, ciekawość by poznawać ich obyczaje - musiałam tego zaczerpnąć od moich rodziców, najpewniej poprzez osmozę. Zaczęło się chyba w głębokim dzieciństwie, od liczenia - zazwyczaj z okien samochodu - napotkanych na przydrożnych łąkach i na skraju lasów saren i zajęcy. Zabawa ta zapewniała mi i mojemu bratu moc wrażeń podczas podróży, a rodzicom święty spokój, bo obywało się wtedy bez bratersko-siostrzanych kłótni. Było jeszcze pokazywanie sobie nietoperzy latem o zmroku, tropienie jeży w jesiennych ogrodach, a zimą dokarmianie zięb i sikorek.

Niedawno koleżanka opowiadała mi, że jej szef spotkał kiedyś Dalai Lamę. Po oznajmieniu takiej nowiny, koleżanka zamilkła na chwilę w nabożnym skupieniu, a wyraz jej twarzy zdradzał pewność mojego nad tym faktem zachwytu. Założę się o cokolwiek, że mój własny ton głosu i gesty wyrażają takie same emocje, gdy opowiadam komuś, że napotkałam kiedyś prawdziwą salamandrę. Zdarzyło się to w górach, w chłodny, wilgotny poranek. Szłam stromą grząską ścieżką i nagle ją ujrzalam: czarną, w charakterystyczne żółte plamy, jaszczurkopodobną płazią piękność! Nic nie poradzę, że jestem dumna z tego zdarzenia tak, jakby była w tym jakaś moja osobista zasługa...

Z drugiej strony, przez długi czas czułam się okropnie pokrzywdzona, bo nigdy nie miałam okazji zobaczyć fok w ich naturalnym środowisku. Pewnego pięknego dnia jednak, na zachodnim wybrzeżu Szkocji, moje życzenie spełniło się i było to coś naprawdę wyjątkowego. Dla emr foki, choć zachwycające, nie były niczym nowym, ale on z kolei nigdy nie widział dzika, czego mu zresztą bardzo współczuję i planuję, jak zmienić ten stan rzeczy.

Jednym z moich największych marzeń jest odwiedzić Afrykę. Poczuć zaschniętą ziemię pod stopami, gorące słońce na skórze, oddychać rozgrzanym do ostateczności powietrzem. Oraz zobaczyć zwierzęta, oczywiście. Póki co, nigdy nie pozostaję obojętna wobec miejsc takich jak zoo (najwspanialsze w jakim byłam, to to w Kolonii, najsmutniejsze - bo raczej zaniedbane - w Odessie, a najbardziej urocze, małe lecz pięknie położone, w Krakowie), ochronki dla odratowanych dzikich zwierząt, centra gadów i płazów, akwaria oraz ptaszarnie.

Mój zachwyt nad dzikimi zwierzętami pozostaje tak samo mocny, jak u dziecka, którym kiedyś byłam. Jest chyba tak, że przyglądanie się zwierzętom, nieważne, czy jest to gąsiennica na łące czy odratowane szympansy bawiące się w ochronce, pozwala mi odnaleźć w sobie - na moment - zagubioną na codzień, dziecięcą bezgraniczną radość.

Kiedy zapytałam znajomego małego chłopczyka po jego powrocie z Kenii, jakie było najwspanialsze zwierzę, które tam widział, odpowiedział mi zdecydowanie: 'Osioł'. Jako odpowiedzialna dojrzała osoba nie okazałam rozczarowania, ale wszystko we mnie krzyczało: "Osioł?! Jak to osioł?! A słonie? Zebry i żyrafy? Małpy przynajmniej?!". Lecz wtedy zobaczyłam rozmarzony wyraz twarzy chłopca i usta wygięte w delikatnym półuśmiechu. Pewnie przypominał sobie właśnie miękkie uszy swego przyjaciela osła i dotyk jego aksamitnego pyska. Pokiwałam głową. Rozumiałam go.









No comments:

Post a Comment